sobota, 16 lutego 2013

oda do lanosa

W listopadzie, kiedy to zdałem na prawo jazdy kategorii B, zacząłem pisać na bloga post pod tytułem "oda do czinkusia". Nie pojawił się on jeszcze na blogu z dwóch powodów: po pierwsze - nie skończyłem go jeszcze pisać. Po drugie - okazało się, że prędzej pozbyłem się Lanosa niż Cinquecento i to drugie jeszcze mi będzie trochę służyć. Tymczasem chciałbym uczcić odejście długoletniego członka naszej rodziny - Daewoo Lanosa.

Moi rodzice kupili go w 2001 roku. To były jeszcze te czasy, kiedy można było kupić nowy samochód z salonu za nieco ponad 20 tysięcy. Pamiętam dobrze ten dzień. To był pierwszy dzień lata, a tata zrobił nam niespodziankę. Piękne, nowe, czerwone auto. Pojechaliśmy nim nad jezioro. Jako 7-latek byłem nim totalnie zachwycony. Już wtedy byłem prawdziwym petrolheadem, no ale do tej pory wożony byłem Polonezem Atu i ukochaną Omegą B. Lanos miał być dla mamy.

Pomimo takich uroczych wspomnień to tak naprawdę nie wiem co moim rodzicom strzeliło do głowy. Kto by chciał jeździć Lanosem? W dodatku z zerowym wyposażeniem. Serio, to był totalny golas. Brak wspomagania, brak poduszek powietrznych, szyby na korbkę, seryjnie nie miał też radia. Na zewnątrz czarne zderzaki i lusterka. No i jakby tego było mało w bagażniku metalowa kratka i rejestracja na czteroosobowy samochód ciężarowy. Jeszcze w leasing był wzięty. Bardziej niskobudżetowo się nie dało, co pewnie było priorytetowym kryterium przy kupnie samochodu. Domyślam się, że raczej dużo wyboru w tych pieniądzach nie było. Na wyposażeniu był tylko centralny zamek z alarmem i immobiliserem (taki sam mieliśmy kiedyś w Polonezie) i najsłabszy benzynowy silnik 1.6. Szybko pojawiło się też radio Sony z MP3 co wtedy było wybitną rzadkością. Teraz jakby ktoś chciał sprzedać auto w takiej konfiguracji to chyba każdy potencjalny klient miałby prawo wyśmiać dealera.

Co ciekawe taki Lanos wystarczył nam na 12 lat. Nie było narzekania na 70 KM mocy, na marną dynamikę czy brak klimatyzacji. Nikomu nie przeszkadzało, że to koreański nudziarz. Nie przeszkadzało beznadziejnie nudne wnętrze. Za to bardzo podobał mi się czerwony lakier. Co jednak było najważniejsze to niespodziewana niezawodność. Daewoo nigdy z niej nie słynęły. Inna sprawa, że przebieg 53 tysięcy kilometrów jest zupełnie symboliczny, ale prawda jest taka, że nigdy się nam w nim nic nie zepsuło. Zawsze odpalał, zawsze równo pracował, zawsze jeździł i zawsze dowoził nas z punktu A do punktu B. I z powrotem. Nigdy nie miał nawet wgniecenia, poza rysami, których historie znaliśmy każdej z osobna. To było strasznie poczciwe auto. Nie miało za grosz polotu ani stylu. Nie robiło wow na parkingu. Nie zbierało się wszystkich znajomych, by pokazać im "patrzcie czym jeżdżę!". Nie stawało się przy wejściu do centrum handlowego, tylko gdzieś z boku. A jednak wszyscy darzyli go wielkim zaufaniem i sentymentem. Przez tyle lat poruszał się praktycznie tylko po lokalnych drogach. Może raz czy dwa widział Gdańsk czy też Kraków, ale były długie okresy kiedy nie było nawet okazji użyć w nim piątego biegu. Trzeba też przyznać, że Lanos też miał u nas dobrze. Był myty i czyszczony. Wszelkie skazy lakiernicze były szybko lakierowane. Diagnostyka robiona na czas. Nikt nim nie szalał, nie jeździł zimą na ręcznym i nie ruszał z piskiem spod świateł. Nie został skażony żadnym durnym tuningiem ani nawet instalacją gazową. Stan zawsze był idealny. I pozostał taki do końca. Smutno było mi się z nim pożegnać, bo w sumie wychowałem się razem z nim. Było to auto rodzinne przez wiele lat. Był jak dobry przyjaciel, a nawet bardziej jak członek rodziny. Poszedł za marne pieniądze gdzieś na wieś w kujawsko-pomorskim. To koszt mojej fascynacji motoryzacją, która doprowadziła do tego, że nie chciałem jeździć Daewoo na codzień. A teraz i tak muszę jeździć Cinquecento, bo nie mogę niczego lepszego kupić...

7 komentarzy:

  1. Przeczytałam, mam seicento, łączę się w bólu
    i zniczyk dla lanosa [*]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam seicento i też pewnie w tym roku będzie na sprzedaż, ale już tak musi być ;)
      Ale chociaż za to masz Cinque, wstaw z tyłu kanapę, ogarnij deskę rozdzielczą i śmigaj nim ;)

      Usuń
    2. A mi by się przydało radio, a nie mam kabelków jak tak narzekamy na wyposażenie :)

      Usuń
    3. cinque jak działa to jest spoko :D problem w tym, że często nie działa i w poniedziałek znowu oddaję do warsztatu bo hałasuje jak traktor.. no i radio na szczęście mam, chociaż równie dobrze mógłbym puszczać z telefonu, taka jakość:D

      Usuń
  2. A ja nie mam magicznej kostki, do której podłącza się kabelki. Ale fiat górą ;P
    Mój brzmi mniej więcej na zmianę jak odkurzacz albo helikopter xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam jak moi rodzice sprzedawali dużego fiata, ale mi było szkoda. Był członkiem naszej rodziny przez 20 lat :) Jak sięgałem w pamięcią rodzice mieli go od zawsze. Nie było dla mnie lepszego samochodu. Ech...

    Jednak niektóre samochody maja w sobie to coś :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurde, Lanosik!
    Kupiłam i przeklinam. Nie żeby coś, ale trochę chory: na sprzęgle podskakują mu obroty, na mrozie nie otwierają się drzwi od strony kierowcy (w sumie w mróz i tak do niego rzadko wsiadam).
    Mało miałam okazję nim śmigać, bom biedna i na gaz nie stać (instalacja fabryczna). Ale prowadzi się świetnie :D, jak na autko bez wspomagania.
    Rocznik 2000 silnik też 1.6, hatchback, mało na liczniku, też bez poduszek i wspomagania. Radio miał, ale kaseciaka, zmieniłam na Pionieera i brzmi całkiem dobrze.
    Przyjdą jakieś szalone wypady do Gosławic latem to może nasza znajomość z DeU ulegnie ociepleniu ;)

    OdpowiedzUsuń