czwartek, 28 lutego 2013

thank god there's Spotify

To nie będzie reklama. Nikt mi za nic nie zapłacił. A szkoda, bo powinni. Objawiła mi się bowiem przyszłość. Wszystko za sprawą programu, który nazywa się Spotify i chyba powinien Wam się spodobać.

Zapewne część z Was już o tym słyszała. Ogólnie jest to sprawa już dość popularna w międzynarodowym internecie, ale w Polsce mamy ją dopiero od kilkunastu dni. O co w ogóle chodzi? No cóż, ściągacie sobie mały programik, instalujecie, włączacie, zakładacie konto lub logujecie się przez facebooka i już macie darmowy dostęp do muzyki przez internet. Bez żadnego ściągania, wszystko na wyciągnięcie z ręki obsługiwane z wysokości odtwarzacza. W dodatku obsługiwane na tyle prosto, że każdy amisz sobie z tym poradzi.

Sam jestem wielkim i oddanym fanem Winampa. Z odtwarzaczami muzycznymi jest trochę jak z przeglądarkami i innego typu rzeczami - zawsze trzymamy się zasady "lepsze jest wrogiem dobrego". Podobno foobar jest bardziej ogarnięty i w ogóle, pewnie Firefox miejscami jest lepszy od Chrome, ale nie mam potrzeby zmieniać swoich przywiązań. No i jeśli chodzi o mnie to muzyka gra dosłownie non stop. Tak więc raz włączony Winamp praktycznie nigdy nie zostaje wyłączony wcześniej niż przestaje działać komputer. Tymbardziej więc na uwagę zasługuje fakt, że przez Spotify mojego Winampa nie używam już ze 2 tygodnie. Baza utworów Spotify zawiera niemal wszystko. Przykładowo: od pół roku szukałem ostatniej płyty tres.b do ściągnięcia. Nie jestem najbardziej zaawansowanym piratem na świecie, ale wszystkie moje wtyki zawodziły i musiałem zadowalać się YouTube. Gdy pobrałem Spotify pomyślałem, że dobrym testem będzie wyszukanie właśnie 40 Winks of Courage. No i nie dość, że wszystko jest, to od razu pięknie ułożone w plejlistę, otagowane i gotowe do odsłuchu. Pozycje bardziej wymagające też są, większość hipsterów powinna być zadowolona. Nie ma tylko tych płyt, które jeszcze nie zostały wydane. No i jest trochę braków w naszej rodzimej muzyce, ale to pewnie się z czasem zmieni. Ogólnie więc strasznie łatwo poznawać jest nową muzykę, a także prosto znaleźć więcej twórczości lubianych wykonawców. Jest też coś, czym chełpił się kiedyś last.fm - czyli radio. Mamy radio gatunku, radio wykonawców, radio tworzone na podstawie Twojej plejlisty - szeroka paleta. Last.fm ma to od dawna, tyle że tam już trzeba za takie rzeczy płacić. Najfajniejsza w tym wszystkim jest taka intuicyjna obsługa tego programu. Nie ma problemu ze znalezieniem niczego, wszystko fajnie się odtwarza, plejlisty robi się w mgnieniu oka, no i są to użyteczne plejlisty, które masz pod ręką, a nie gdzieś w jakimś folderze na dysku, do którego nigdy już nie zajrzysz. Piosenki można gwiazdkować - gratka dla uzależnionych od fejsa, których lubią lajkować. A propos mediów społecznościowych - Spotify można zgrabnie połączyć z fb i prosto dzielić się muzyką ze znajomymi. Naprawdę działa to wszystko strasznie sprawnie. Spotify sprawia wrażenie, że jest jedynym programem do odtwarzania muzyki, którego kiedykolwiek będziesz potrzebować.

Jak tak patrzę na moje foldery składające się na kilkadziesiąt gigabajtów muzyki (jak najbardziej legalnej!:D) to czuję się bardzo przestarzały. W dodatku jak sobie przypomnę ile trzeba czekać, by zdobyć nowy album (zwłaszcza z tak żałosnym internetem jak mój) i ile niesie to ze sobą komplikacji to naprawdę nie mam ochoty do tego wszystkiego wracać. Teraz zapragnąłem mieć Spotify ze sobą wszędzie. Chciałbym Spotify w telefonie, w telewizorze, na iPodzie, w samochodzie zamiast radia i w łazience zamiast lustra. I wierzę, że tak kiedyś będzie. Dostęp do muzyki będzie po prostu wszędzie i będzie on właśnie tak banalny. Domyślam się, że Spotify nie jest może najbardziej pionierskie w tej materii i że wcześniej były podobne programy, że działa iTunes i w ogóle.. ale jakoś nie sądzę, żeby któraś z alternatyw była w tym momencie lepsza. Osobiście zawsze byłem bardzo sceptyczny co do tej całej cyfryzacji. Należę do grupy osób, które nadal regularnie kupują płyty w sklepach. Płacenie za muzykę do ściągniecia jak przez iTunes kompletnie mi się nie podobało. Ze Spotify jest co innego. Dostęp jest po prostu nieograniczony. I to w zasadzie za darmo. Są też wersje Premium i Unlimited, ale niestety nie mam karty kredytowej, więc ich nie mogę przetestować.. ale 20 zł miesięcznie za dostęp do tej całej muzyki także offline czy poprzez przenośne urządzenia to naprawdę fajna opcja. Polecam, Wiktor Smogór.

przy okazji, do posłuchania na próbę przez Spotify - cudowny nowy album Ólafura Arnaldsa: Ólafur Arnalds – For Now I Am Winter

sobota, 16 lutego 2013

oda do lanosa

W listopadzie, kiedy to zdałem na prawo jazdy kategorii B, zacząłem pisać na bloga post pod tytułem "oda do czinkusia". Nie pojawił się on jeszcze na blogu z dwóch powodów: po pierwsze - nie skończyłem go jeszcze pisać. Po drugie - okazało się, że prędzej pozbyłem się Lanosa niż Cinquecento i to drugie jeszcze mi będzie trochę służyć. Tymczasem chciałbym uczcić odejście długoletniego członka naszej rodziny - Daewoo Lanosa.

Moi rodzice kupili go w 2001 roku. To były jeszcze te czasy, kiedy można było kupić nowy samochód z salonu za nieco ponad 20 tysięcy. Pamiętam dobrze ten dzień. To był pierwszy dzień lata, a tata zrobił nam niespodziankę. Piękne, nowe, czerwone auto. Pojechaliśmy nim nad jezioro. Jako 7-latek byłem nim totalnie zachwycony. Już wtedy byłem prawdziwym petrolheadem, no ale do tej pory wożony byłem Polonezem Atu i ukochaną Omegą B. Lanos miał być dla mamy.

Pomimo takich uroczych wspomnień to tak naprawdę nie wiem co moim rodzicom strzeliło do głowy. Kto by chciał jeździć Lanosem? W dodatku z zerowym wyposażeniem. Serio, to był totalny golas. Brak wspomagania, brak poduszek powietrznych, szyby na korbkę, seryjnie nie miał też radia. Na zewnątrz czarne zderzaki i lusterka. No i jakby tego było mało w bagażniku metalowa kratka i rejestracja na czteroosobowy samochód ciężarowy. Jeszcze w leasing był wzięty. Bardziej niskobudżetowo się nie dało, co pewnie było priorytetowym kryterium przy kupnie samochodu. Domyślam się, że raczej dużo wyboru w tych pieniądzach nie było. Na wyposażeniu był tylko centralny zamek z alarmem i immobiliserem (taki sam mieliśmy kiedyś w Polonezie) i najsłabszy benzynowy silnik 1.6. Szybko pojawiło się też radio Sony z MP3 co wtedy było wybitną rzadkością. Teraz jakby ktoś chciał sprzedać auto w takiej konfiguracji to chyba każdy potencjalny klient miałby prawo wyśmiać dealera.

Co ciekawe taki Lanos wystarczył nam na 12 lat. Nie było narzekania na 70 KM mocy, na marną dynamikę czy brak klimatyzacji. Nikomu nie przeszkadzało, że to koreański nudziarz. Nie przeszkadzało beznadziejnie nudne wnętrze. Za to bardzo podobał mi się czerwony lakier. Co jednak było najważniejsze to niespodziewana niezawodność. Daewoo nigdy z niej nie słynęły. Inna sprawa, że przebieg 53 tysięcy kilometrów jest zupełnie symboliczny, ale prawda jest taka, że nigdy się nam w nim nic nie zepsuło. Zawsze odpalał, zawsze równo pracował, zawsze jeździł i zawsze dowoził nas z punktu A do punktu B. I z powrotem. Nigdy nie miał nawet wgniecenia, poza rysami, których historie znaliśmy każdej z osobna. To było strasznie poczciwe auto. Nie miało za grosz polotu ani stylu. Nie robiło wow na parkingu. Nie zbierało się wszystkich znajomych, by pokazać im "patrzcie czym jeżdżę!". Nie stawało się przy wejściu do centrum handlowego, tylko gdzieś z boku. A jednak wszyscy darzyli go wielkim zaufaniem i sentymentem. Przez tyle lat poruszał się praktycznie tylko po lokalnych drogach. Może raz czy dwa widział Gdańsk czy też Kraków, ale były długie okresy kiedy nie było nawet okazji użyć w nim piątego biegu. Trzeba też przyznać, że Lanos też miał u nas dobrze. Był myty i czyszczony. Wszelkie skazy lakiernicze były szybko lakierowane. Diagnostyka robiona na czas. Nikt nim nie szalał, nie jeździł zimą na ręcznym i nie ruszał z piskiem spod świateł. Nie został skażony żadnym durnym tuningiem ani nawet instalacją gazową. Stan zawsze był idealny. I pozostał taki do końca. Smutno było mi się z nim pożegnać, bo w sumie wychowałem się razem z nim. Było to auto rodzinne przez wiele lat. Był jak dobry przyjaciel, a nawet bardziej jak członek rodziny. Poszedł za marne pieniądze gdzieś na wieś w kujawsko-pomorskim. To koszt mojej fascynacji motoryzacją, która doprowadziła do tego, że nie chciałem jeździć Daewoo na codzień. A teraz i tak muszę jeździć Cinquecento, bo nie mogę niczego lepszego kupić...